Zakończyła się renowacja trzeciej i ostatniej części sklepienia kościoła pw. Świętej Trójcy w Radzyniu Podlaskim.
Wywiad z Zofią Kamińską kierującą pracami konserwatorskimi w kościele pw. Świętej Trójcy w Radzyniu Podlaskim.
Zofia Kamińska pochodzi z Lublina, jest absolwentką ASP w Warszawie, Wydziału Konserwacji Rzeźby i Elementów Architektury, od 25 lat pracuje jako konserwator dzieł sztuki, głównie w naszym regionie. Pracowała w Radzyniu Podlaskim (m.in. prowadziła renowację nagrobka Mniszchów), w Białej Podlaskiej, Czemiernikach, Kodniu.
Czy jest Pani usatysfakcjonowana efektem prac przy renowacji wnętrza kościoła Świętej Trójcy w Radzyniu?
Tak, jestem zadowolona z efektu – jest on taki, jak sobie założyliśmy, a nie zawsze tak wychodzi. Prace przebiegały płynnie. Nie było też wielkiego zaskoczenia, jeśli chodzi o kolorystykę, bo wcześniej robiliśmy trochę odkrywek, zapoznałam się z dokumentacjami kolegów, którzy pracowali w innych obiektach. W radzyńskim kościele sklepienie było malowane w sposób intuicyjny, kolorami prostymi, podstawowymi, ale dobranymi z dobrym gustem. Mieliśmy szczęście, że pod grubą warstwą wtórnych przemalowań dotarliśmy do pierwotnej powierzchni – do tego, co było 400 lat temu. Widocznie przeprowadzającym wcześniejsze remonty nie chciało się oczyścić powierzchni, nakładali jedną warstwę farby na drugą.
Musiało być ich wiele, bo patrząc na zdjęcia sprzed remontu, wręcz nie poznajemy kształtów pod nimi ukrytych. Teraz jest widać anioły, rozety, herby. Patrząc na odnowione sklepienie, widzimy dużą różnorodność w kolorystyce poszczególnych części kościoła. Odkryta została przestrzenność sztukaterii, która wcześniej była trudno dostrzegalna. Detale robią duże wrażenie.
Prezbiterium, nawa i kaplica różnią się, jakby pracowały tu 3 ekipy albo prace były wykonywane sukcesywnie. Widać różnice nie tylko w wielkości form, ale także polichromii i sposobie malowania.
Przestronność sztukaterii została uzyskana dzięki uwypukleniu kształtów kolorami. Gdyby to zostało pomalowane równo, odbierane byłoby jako płaskie. Pierwotnie było to wykonywane farbami wodnymi – ta technika była łatwiejsza, bo łatwiej było tak nałożyć farbę, żeby w dołek wciekło więcej, a w górkę mniej. My staraliśmy się uzyskać ten sam efekt, punktując albo wykonując to innymi technikami.
Trzeba było nad każdym elementem popracować, w etap malarski włożyliśmy dużo pracy (choć i techniczny był ciężki), bo zdawaliśmy sobie sprawę, że ta forma pierwotnie była bardzo bogata plastycznie. Należało ją odtworzyć, żeby sklepienie było nie tylko dobrze zakonserwowane, ale i żeby można je było w pełni podziwiać.
Czy było podczas pracy coś, co Panią szczególnie zaskoczyło, zaintrygowało?
Pracowaliśmy ciężko, długo, w pyle. W sposób szczególny przeżywałam zauważone niedociągnięcia, pomyłki, bo pozwalały doświadczać łączności z dawnym artystą – tego, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Tu coś się nie zeszło, tu aniołek miał odwrotnie przyklejone skrzydełka, tam coś wyszło krzywo. Ten brak perfekcji w niektórych detalach był miły, jego ludzka uroda polega na tym, że wykonawcy nie byli hiper precyzyjni, może nie przywiązywali zbytniej uwagi do drobiazgów, liczył się efekt ogólny. A ten robi duże wrażenie. Wielka różnorodność, jaką mają rozety, anioły świadczy, że twórcy się do tego przyłożyli.
Poza tym mieli poczucie humoru. Niosą go ze sobą aniołki, których jest mnóstwo, są urocze i zróżnicowane: z włosami ciemnymi, blond i rudymi, miały namalowane rzęsy, brwi, usta, rumieńce. Pierwotnie były nawet mocniejsze niż to odtworzyliśmy - odkryłam okrągłe, czerwone placuszki na policzkach. Koleżanki śmiały się, że to malowali mężczyźni - bo to rzeczywiście wykonywali mężczyźni, tylko oni byli sztukatorami. Mówiłam koleżankom: „Jesteście pierwszymi od 400 lat kobietami, które dotykają sklepienia”.
Ściany wnętrza kaplicy Aniołów są zapisane wielkimi podpisami murarzy. Czy napotkaliście Państwo jakieś ślady zostawione przez budowniczych kościoła Świętej Trójcy?
Choć pilnie szukaliśmy sygnatury, nie znaleźliśmy znaku wykonawcy. Powinna się ona znajdować na łuku tęczowym (oddzielającym prezbiterium od nawy). Łuk tęczowy był mocno pęknięty – uszkodzenie powstało prawdopodobnie w czasie wojny. Jednak został porządnie wzmocniony, jest wiele zabezpieczeń, został tam położony nowy tynk.
Być może została zatarta podczas czyszczenia ścian po pożarze. Natrafiliśmy na ślady pożarów – nad chórem w kierunku rozety nad organami oraz w kaplicy Matki Boskiej. W jej prawym górnym rogu paliło się strasznie - pod nowymi warstwami farby i gipsu pojawiły się sadza, węgiel, rozsypujące się elementy. Już w XIX w. zostało to poprawione, elementy były wyprawiane gipsami.
Wspomniała Pani, że oprócz malarskiej podczas prac konserwatorskich ważna jest też strona technologiczna.
Trafiliśmy tu na wspaniały kunszt technologiczny i wielką kulturę techniczną! Prace wykonywała dobra ekipa, stosowała świetne materiały. Nie widziałam śladu źle wymieszanego wapna. Fantastycznie zachowane jest prezbiterium, praca w nim to była wielka przyjemność. Widać tam było ślady pędzla. Trudno uwierzyć, że po 400 latach nawet jedno ziarno się nie rusza. Gdy pracowaliśmy w zakrystii po lewej stronie, mieliśmy wrażenie, jakby to było zrobione w obecnym czasie i z jakiegoś nowoczesnego materiału.
Remont trwał ponad rok. W tym czasie nie było zakłóceń w funkcjonowaniu parafii.
Całość prac zakończyliśmy 3 miesiące przed terminem. Jest to zasługa dobrej organizacji ze strony ks. Proboszcza, zgodnej współpracy dwóch ekip, zdyscyplinowania i pracy z wielkim zapałem. Wiele prac wykonujemy w kościołach, mamy duże doświadczenie w tej dziedzinie. Wiemy, kiedy można hałasować, a kiedy trzeba pracować w ciszy – wtedy wykonujemy tylko malowanie. Zachowywany był również reżim w sprawie czystości. Każdy miał miotełkę i woreczek, gdzie zbieraliśmy usuwane warstwy farby, jakie zebraliśmy ze sklepienia. Były tego olbrzymie ilości.
Czy mogłaby Pani przedstawić zespół, który pod Pani kierunkiem pracował nad renowacją kościoła?
Stały skład zespołu tworzyli: Monika Michalczuk – artystka malarka z okolic Białej Podlaskiej, Marek Siedlecki z Białej Podlaskiej, który zajmował się konserwacją techniczną, Bogdan Białek student konserwacji z Akademii Sztuk Pięknych z Warszawy, Emilia i Dorota Walasek studentki z okolic Ryk , Katarzyna Matusz konserwator z Gorzanowa, Aleksandra Blicharz spod Radzynia, mój syn Wiktor Rózga. Kilka osób pracowało czasowo, pomagało sporadycznie.
Gratuluję efektu pracy i dziękuję za rozmowę.
Wywiad i zdj. Anna Wasak
WIĘCEJ ZDJĘĆ: